Santos szarpnięciem zerwał łańcuszek. Dziewczyna straciła równowagę i usiadła na chodniku.

  • Tacjana

Santos szarpnięciem zerwał łańcuszek. Dziewczyna straciła równowagę i usiadła na chodniku.

08 August 2022 by Tacjana

- Tina, do cholery, życie ci niemiłe? - mruknął jakieś przekleństwo, pokręcił głową. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić, spokojniej już i ciszej: - Posłuchaj, nie wróciłem wtedy po ciebie, ponieważ tamtej nocy została zamordowana moja matka. Ona była... tancerką, tutaj, w 69. Załatwił ją klient, jak twoją przyjaciółkę Billie. Nie wróciłem po ciebie, ponieważ sam nie miałem dokąd pójść, rozumiesz? Mój świat się zawalił. Teraz myślę... że to mógł być ten sam morderca. Muszę wiedzieć, czy to ten sam. Muszę go złapać, rozumiesz? - Znów odetchnął, po czym pochylił się nad nią i dokończył: - A teraz powiedz mi, skąd masz ten krzyżyk. ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY Tina dostała krzyżyk od ulicznego kaznodziei z Dzielnicy, właściciela sklepiku z dewocjonaliami przy Dauphine Street. Według Tiny był to miły facet, choć trochę fanatyk. Lubił wszystkie pracujące dziewczyny. Lubił głosić nauki o dobru i złu. Cytował Pismo i usiłował zmieniać ich grzeszne życie. Z pewnością to nie on był mordercą, mówiła Tina. Wykluczone. Santos i Jackson byli innego zdania. Jackson, mocno podekscytowany zeznaniem, kazał przyjacielowi wziąć na wstrzymanie i obiecał wrócić z gościem tak szybko, jak to możliwe. Czekanie było piekłem. Santos krążył po pokoju swego mieszkania, przeklinając Chopa Robichaux i wszystkich, z którymi drań był w zmowie. Chciał działać, wejść do mieszkania delikwenta, skuć go i zawlec do wydziału. Chciał robić swoją robotę. Chciał, żeby facet okazał się zabójcą jego matki. Chciał mieć pewność i smażyć go na żywym ogniu. Jackson zadzwonił do niego, gdy tylko wrócił do wydziału. Twierdził, iż wszystko wskazuje na to, że sklepikarz jest zabójcą. W sklepie i mieszkaniu znaleźli mnóstwo podejrzanych rzeczy: krzyżyki i wycinki z gazet na temat Śnieżynki. Nawet zdjęcia kilku ofiar. Nie mieli tylko człowieka. Jest w podróży, poinformowała ich dozorczyni. Czasami wyjeżdża nawet na tydzień, ale nigdy na dłużej. Nie wiedziała, dokąd pojechał tym razem. - Ile ma lat? - zapytał Santos, ściskając z całych sił słuchawkę. - Czy mógł... - Nie był w stanie dokończyć zdania. Tak długo, tak rozpaczliwie długo czekał na tę chwilę, lecz jednocześnie się jej bał. - Czy mógł zabić moją matkę? - zapytał wreszcie, a po jego pytaniu w słuchawce zapadło głuche milczenie. - Jackson? - Mógł - odparł ponaglony przyjaciel. - Od dawna mieszka w Dzielnicy. Często chodzi na dziwki. Santos poczuł, że uginają się pod nim kolana. To może być on. - Spokojnie, stary. „Może” to jeszcze nie „na pewno”. - Wiem, na razie to mi wystarczy. ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI - Witaj, Liz. Podniosła głowę znad leżącego na barze grafiku zmian kelnerskich. - Jackson! - ucieszyła się. - Co cię sprowadza? - Zatęskniłem za twoją sałatką z tofu i sezamem. - To mi się podoba. Tak powinien mówić dobry klient. - Zsunęła się z wysokiego stołka. - Zaraz wybiorę ci stolik. Sam jesteś czy czekasz na kogoś? - Sam jak mały palec. - Chciałeś chyba powiedzieć: paluch - zaśmiała się Liz. - Ile mierzyłeś po urodzeniu, metr? - Metr dwadzieścia. Znowu się roześmiała i zatrzymała przy stoliku pod oknem, z widokiem na ulicę. - Może być? - Wspaniale. - Jackson odsunął krzesło. - Usiądziesz ze mną? Spojrzała na bar, gdzie czekał grafik. Powinna rozpisać go jeszcze dzisiaj i przygotować wypłaty na następny dzień. - Tylko na moment. Ciągle ta papierkowa robota, końca nie widać. To najbardziej uprzykrzona strona tego biznesu. - Zycie... - westchnął Jackson i podniósł oczy na kelnerkę, która podeszła i wręczyła mu kartę. - Nie oddzielisz miłych stron od uprzykrzonych. Weźmy na przykład mnie. Uwielbiam robotę w policji, tylko jakoś nie znoszę przestępców. - Zamówił sałatkę i ziołową herbatę. - Jak sprawy? - zagadnął, gdy zostali sami. - Świetnie - odpowiedziała Liz o wiele za szybko. I zbyt pogodnie. Poczuła na policzkach falę gorąca, odchrząknęła. - A u was? Słyszałam, że macie Śnieżynkę. - Podejrzewamy jednego faceta. Uniosła brwi. - Mówisz to bez przekonania. - Tak? - Jackson wzruszył ramionami. - W przeciwieństwie do mojego partnera nie jestem w gorącej wodzie kąpany. Czekam z ostatecznym wyrokowaniem, aż zbierzemy wszystkie dowody, a klient będzie w areszcie. Na wspomnienie Santosa Liz poczuła bolesny ucisk w gardle. - Co z nim? - Jeżeli czytałaś gazety, to wiesz. Przygryzła wargę. Przecież go nienawidzi, upomniała samą siebie. Dla niej mógłby spłonąć na stosie na środku Jackson Square. Razem z Glorią. - Liz? Źle się czujesz? - Nie, dlaczego? - Pokręciła głową. Jackson obserwował ją spod oka. Znowu poczuła wypieki na policzkach. Tym razem palił ją wstyd i poczucie winy. Odwróciła wzrok. - Czyjego sytuacja jest... aż tak zła, jak czytałam? To znaczy, czy jest jakaś szansa...? - Że się wykaraska? Cholera, mam nadzieję. Ktoś go wpakował, Liz. Ktoś jeszcze poza Chopem Robichaux. - Poza Robichaux? - powtórzyła. - Ale kto? - Gdybyśmy wiedzieli, moglibyśmy działać. Tymczasem Santos ma poważne kłopoty. - Jackson popatrzył na nią uważnie. - Może ty coś wiesz? - A powinnam? - Wstała gwałtownie, z wymuszonym uśmiechem na ustach. - O, jest twoja sałatka. Przepraszam, zostawię cię. Muszę wracać do pracy. Ruszyła w stronę baru, ale zatrzymały ją słowa Jacksona: - On nie chciał sprawić ci bólu, Liz. To porządny facet. I świetny gliniarz. Chciało jej się płakać. Odwróciła się bez słowa i siadła przy barze. Nie potrafiła skupić się nad rachunkami. Przed oczy wracała ujrzana poprzedniego wieczoru scena: Hope St. Germaine w klubie Chopa Robichaux, ich rozmowa, koperta... Jak na zawołanie do restauracji wszedł Santos. Liz zamarło na moment serce, przez ułamek sekundy miała nadzieję, że przyszedł tu dla niej, po prostu dla niej. Oczywiście, że nie. Przyszedł nie do niej, lecz umówił się z Jacksonem. I wyglądał na bardzo skrępowanego. Powinno mu być głupio, pomyślała w gniewie. Powinien czuć się jak ostatni gnojek. Zauważyła, że spojrzał na nią z ukosa, skrzywił się i zrobił taki ruch, jakby zamierzał uciec. Jackson pokręcił głową i pokazał mu krzesło naprzeciw siebie. Santos usiadł z miną skazańca.

Posted in: Bez kategorii Tagged: cola na ból żołądka, ewelina cnota, sławomir golf 3,

Najczęściej czytane:

i do pokoju muzycznego.

W jadalni już na nią czekało w równym rzędzie sześciu lokajów. Sinclair jeszcze się nie zjawił. - Dobry wieczór. ... [Read more...]

zaczyna docierać prawda. Odsuwa się od niej,

może nieświadomie, ale jednak. - Jak to możliwe w dzisiejszych czasach? - zapytał. Amy lekko wzruszyła ramionami. ... [Read more...]

wciągnąć.

- W nic nie pozwoliłam się wciągnąć, milordzie. Sama się zgłosiłam. Na tym polega dobroczynność. Na dawaniu czegoś od siebie. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 www.autonaprawy.zgora.pl

WordPress Theme by ThemeTaste